Czy pilates przy ścianie naprawdę działa? Sprawdziłam to na własnej skórze

Na pierwszy rzut oka to wygląda jak kolejny internetowy hit: ćwiczysz, opierając się o ścianę, nie potrzebujesz maty, sprzętu, ani nawet za dużo miejsca. Ale czy to naprawdę działa? Postanowiłam to sprawdzić – dzień po dniu, w pocie czoła, z zakwasami w pakiecie. Oto cała prawda o pilatesie przy ścianie.

Czy pilates przy ścianie naprawdę działa? Sprawdziłam to na własnej skórze

i

Autor: FreePik

W mediach społecznościowych pełno jest krótkich filmików z hashtagiem #WallPilates – dziewczyny (i kilku panów też) leżą z nogami na ścianie, podnoszą biodra, ściskają mięśnie brzucha, robią skłony, przysiady, czasem nawet mostki. Z boku wygląda to trochę jak leniwa wersja fitnessu, ale kiedy spróbujesz – oj, robi się gorąco.

Pilates to metoda znana od dekad. Joseph Pilates stworzył ją z myślą o rehabilitacji, ale dziś kojarzy się głównie z rzeźbieniem sylwetki i wzmacnianiem "core’u". Wersja "przy ścianie" to jego współczesna, uproszczona odmiana, która – jak obiecuje internet – działa cuda bez wychodzenia z domu. Tylko czy rzeczywiście działa?

Tydzień pierwszy: ściana kontra ambicje

Zaczęłam niewinnie. Znalazłam darmowy plan 14 dni pilatesu przy ścianie – codziennie 20 minut, zero wymówek. Pierwszego dnia pomyślałam: "łatwizna". Leżenie z nogami na ścianie, kilka podciągnięć, trochę "rowerków" w powietrzu – i gotowe. Ale gdy wstałam rano następnego dnia… mięśnie pośladków i ud paliły mnie jak po maratonie schodów.

Wyzwanie #Fit4Summer - trening #19 WIDEO

Ściana, choć z pozoru bierna, okazała się być genialnym "partnerem treningowym". Stabilizowała pozycję, wymuszała precyzję, nie pozwalała na oszukiwanie – bo nie da się ukryć złej postawy, gdy coś cię blokuje z tyłu.

Tydzień drugi: efekty, których się nie spodziewałam

Z każdym kolejnym dniem zaczęłam zauważać coś, czego nie dawały mi wcześniejsze ćwiczenia. Kręgosłup przestał strzelać przy schylaniu się po pilot, brzuch jakby się wyprostował, a spodnie – o dziwo – zaczęły luźniej leżeć w pasie. Nie było spektakularnych "przed i po", ale różnica w samopoczuciu? Ogromna.

Dodatkowy plus – ćwiczenia przy ścianie nie obciążają stawów. Dla kogoś z bolącym kolanem po bieganiu albo spiętymi plecami po pracy przy komputerze to naprawdę wybawienie. A fakt, że wszystko robiłam we własnym salonie, czasem nawet w piżamie? Bezcenne.

Czy trzeba być joginką, żeby to ogarnąć?

Nie. I mówię to z pełnym przekonaniem. Pilates przy ścianie jest intuicyjny. Nie musisz umieć robić szpagatu ani znać nazw mięśni po łacinie. Wystarczy chęć i kawałek pustej ściany – serio, nawet metr szerokości wystarczy. Czasem włączysz filmik z YouTube, czasem ćwiczysz z pamięci. W obu przypadkach – da się. Bez presji, bez porównań, bez „fit insta”. Ważne tylko, żeby nie przesadzać. Pierwsze dni mogą kusić, żeby „docisnąć” i poczuć szybciej efekt, ale – zaufaj mi – lepiej wolniej, a porządnie. I nie pomijaj rozgrzewki. Kilka pajacyków, krążenie ramion, może trochę marszu w miejscu. Ciało się odwdzięczy.

Podsumowanie: czy warto?

Zaskoczę cię – warto. Zwłaszcza jeśli szukasz czegoś prostego, ale skutecznego. Pilates przy ścianie może i wygląda niepozornie, ale działa głęboko – zarówno na mięśnie, jak i na psychikę. Uczy cierpliwości, koncentracji i szacunku do własnego ciała.

Nie jest to trening, po którym zlejesz się potem jak po tabacie, ale daje coś lepszego – poczucie, że naprawdę robisz coś dla siebie. Bez wielkich nakładów czasu, sprzętu i pieniędzy. A efekty? Jeśli nie liczysz na spektakularną metamorfozę, a zależy ci na wzmocnieniu ciała i poprawie samopoczucia, to na pewno się nie rozczarujesz.

Przeczytaj też: Gwiazdy pokochały pilates na reformerze. Na czym polega ten trening i jakie daje efekty?