Najlepsze filmy o superbohaterach
Które filmy z gatunku superhero warto obejrzeć?
"Avengers: Infinity War"
Kulminacja Infinity Sagi, najlepszy film Marvela i dzieło absolutne. "Avengers: Infinity War" wprawdzie nie funkcjonuje jako samodzielny film, a raczej finał (wstęp do finału?) serialu, który śledziliśmy przez minionych 10 lat. Nie zmienia to jednak faktu, że jest kwintesencją kina rozrywkowego i jedną z najlepszych rzeczy, jakie dała nam popkultura (piszę to z pełną odpowiedzialnością i tak, znam wagę swoich słów).
Stawka była ogromna, a oczekiwania jeszcze większe. Wielkie starcie Avengersów z Thanosem mogło podzielić los "Gry o tron" i udowodnić, że wszystkich zadowolić się nie da, ale wszystkich wku*wić to już żaden problem. Stało się jednak odwrotnie i film braci Russo na zawsze zapisał się w naszej pamięci jako produkcja, która złamała nam serca, a my wciąż błagaliśmy o więcej.
Gdybym mogła wskazać wyłącznie jeden film, o którym chciałabym zapomnieć, by jeszcze raz przeżyć jego seans po raz pierwszy, byłoby to właśnie "Infinity War".
"Thor: Ragnarok"
Kolejna produkcja od Marvel Studios, tym razem skupiająca się na bogu piorunów i jego podstępnym bracie. Taika Waititi dokonał niemożliwego i po dwóch koszmarnych "Thorach" dał nam film, który opisać można chyba wyłącznie jako bombastyczny, bowiem żadne inne słowo nie oddaje uroku tego cuda kinematografii.
Chris Hemsworth i Mark Ruffalo WRESZCIE czują się dobrze w swoich rolach, Tom Hiddleston jest wspaniały jak jeszcze nigdy dotąd, a Jeff Goldblum i Tessa Thompson kradną każdą scenę, w której się pojawiają. Do tego dostajemy też duże pokłady dość specyficznego humoru Taiki podszyte dramatem zarówno rodzinnym, jak i egzystencjalnym, a wszystko to podane w niezwykle (nawet jak na Marvela) kolorowym i wręcz festyniarskim stylu.
Gdy nie ta koszmarna Hela, to "Thor: Ragnarok" byłoby filmem idealnym.
"The Suicide Squad" (2021)
Czasem nie do trzech, a do dwóch razy sztuka. Pierwszy "Legion samobójców" był filmem tak koszmarnym, że nawet studio Warnes Bros. zamarzyło, by wymazać go z pamięci odbiorców. Gdy zatem ogłoszono, że powstaje sequel/remake/reboot (wciąż nie wiem i producenci chyba też nie), nastroje były, delikatnie rzecz ujmując, dość chłodne. Wtedy jednak na scenę wszedł James Gunn i udowodnił, że filmy DC naprawdę mogą być GENIALNE. Wystarczy tylko odpowiednie podejście i wyciągnięcie przysłowiowego kija z czterech liter.
"The Suicide Squad" Jamesa Gunna traktuje o (prawie) tej samej grupie złoczyńców, którzy zostają wmanewrowani w ratowanie świata. Obserwujemy tu istną plejadę kreatur, których nikt przy zdrowych zmysłach nie umieściłby w swoim filmie. Wyszło z tego (niemalże) gatunkowe arcydzieło, które nie tylko bawi do łez i szokuje swoją brawurą, ale też naprawdę angażuje emocjonalnie - Gunn z premedytacją sprawia, że przywiązujemy się do bohaterów tylko po to, by zabić ich później na naszych oczach w iście spektakularny sposób. SZACUN.
"Spider-Man: No Way Home"
Wiem, że wielu widzów określało "No Way Home" mianem Fan Service: The Movie. Osobiście nie rozumiem jednak, co w tym złego. Fan service nie musi być przecież bezmyślnym i płytkim zagraniem marketingowym, czy odcinaniem kuponów. Może być listem miłosnym do widzów, postaci, poprzednich odsłon, a nawet gatunku samego w sobie. I tym właśnie jest najnowszy "Spider-Man" z Kinowego Uniwersum Marvela.
"No Way Home" to jednak nie tylko film, który zgrabnie operuje nostalgią i oczekiwaniami widzów, ale także, a raczej przede wszystkim, dzieło rozliczające się z ideą superbohaterstwa i odpowiedzialności, jaka się z nim wiąże (inside joke początkowo niezamierzony).
"The Batman"
You're so dark. Are you sure you're not from the DC universe? - żart Deadpoola śmieszył nas przez lata, bo było w nim sporo prawdy. Kinowe uniwersum DC cierpiało na nadmiar patosu oraz niczym nieuzasadnionego i wręcz kiczowatego mroku. Jeśli jednak wciąż powtarzacie, że filmy superbohaterskie są albo mroczne i poważne, albo dobre, to oznacza, że nie widzieliście najnowszego "Batmana".
Matt Reeves stworzył dzieło, które w niczym nie przypomina ani kolorowych opowieści o trykociarzach pokroju "The Suicide Squad", ani przesadzonych widowisk na miarę "Batman vs. Superman". Reżyser dał nam film superhero, którego kryminalnego sznytu nie powstydziłby się nawet sam David Fincher. "Batmanowi" z Robertem Pattinsonem w roli głównej bliżej w sumie do "Siedem" i "Zodiaka", niż innych filmów o Nietoperzu. I bardzo dobrze, bowiem to właśnie mariaż superhero z brudnym kryminałem jest największą siłą Battinsona, która sprawia, że bije on na głowę większość produkcji syngowanych zarówno logiem DC, jak i Marvela.
Dodam jeszcze tylko, że muzyka w tym filmie jest po prostu NIEZIEMSKA, a Riddler to jeden z najlepszych seryjnych morderców, jakich widziałam na ekranie. Kurtyna.